Jaskółki - siła w bezruchu

Przynęty pozbawione pracy własnej to jeden z hitów ostatnich lat. Jedni im nie ufają, inni się w nich wręcz zakochali, na pewno jednak nie można przejśc obok nich obojętnie. Ja na nie konsekwentnie łowię i uważam je za bardzo skuteczne.

Wokół jaskółek i podobnych do nich wynalazków narosło sporo mitów. Spotkałem się z opinią, że przynęty typu no action mogą być dobre w rzekach, lecz wodzie stojącej potrzebne jest mocne uderzenie ogona wyposażonego w dużą płetwę. No cóż, niech moim komentarzem do tych „rewelacji” będzie niniejszy artykuł, w którym zajmę się właśnie łowieniem w jeziorach.

Większość rybokształtnych przynęt dostępnych na rynku ma mniej lub bardziej wyraźną pracę własną. W przypadku gum jest to zamiatanie ogonem i kolebanie się na boki, a w przypadku woblerów – różnego typu bujanie się, pokazywanie boków czy wężykowate ruchy korpusu. Od pewnego jednak czasu bardzo popularne stały się przynęty bez pracy własnej, które równo zwijane idą jak przecinak. Wystarczy jednak poruszyć wędką, aby nabrały wigoru i ujawniły pełnię swoich możliwości. Praca kija, praca nadgarstka to jest to, co sprawia, że są one niezwykle łowne.

Nie bez znaczenia jest to, że na naszych (i nie tylko na naszych) wodach dominują przynęty agresywne i ryby, gdy kolejny raz widzą zamiatające ogonem kopyto czy mieszający wodę wobler, przestają na nie reagować. A czasem nawet zwyczajnie się płoszą. W klarownej wodzie łowisk np. pstrągowych czy szczupakowych widać to bardzo wyraźnie. Ryby też się uczą i szybko zaczynają kojarzyć nienaturalnie zachowujące się w wodzie „coś” z zagrożeniem. Brzmi znajomo? To swoista forma przebłyszczenia. Lekarstwem na nie jest sięgnięcie po coś innego, a ja już się przekonałem, że bardzo dobrze działają tu przynęty pozbawione pracy własnej. Oczywiście nie zawsze, ale na tyle często, żeby opłacało się dać im szansę, gdy inne przynęty zawodzą.

Cechą wspólną przynęt typu jaskółka jest mięsisty korpus i długi wiotki ogonek, który może mieć różną postać: igły, widełek, płetewki z błonami rozpiętymi na mikropromieniach. Do takich gum pasują praktycznie tylko główki trójkątne, obustronnie spłaszczone. W moim pudełku zapewnione miejsce ma np. Lunker City z podwójnym jaskółkowatym ogonkiem ustawionym poziomo (obrazowo mówiąc: ma ogon ustawiony, jak delfin, a nie jak ryba). Są na rynku przynęty, których ogonki można przycinać, tworząc np. z płetewki widełki albo igłę (np. Daiwa Prorex Mermaid Shad, godne uwagi są również jaskuły Matusiaka (100% made in polend), których używam przede wszystkim do łowienia w toni. Czasami, gdy sandacze są wyjątkowo ospałe, opukuję nimi dno. Sztuka polega na tym, żeby tuż przed uderzeniem przynętą o dno wykonać podszarpnięcie, które sprawi, że guma na moment się zabuja. Brzmi to wprawdzie prosto, ale jest niełatwe do poprawnego wykonania.

Natomiast łowienie w toni jest już bardzo proste i nadzwyczaj skuteczne.

Niech za przykład posłuży sytuacja, gdy namierzymy stado drobnicy w toni. Gdy zobaczymy typowe ataki okoni od góry, wtedy mamy święto. Żerujące pasiaki są łatwe do złowienia i nie ma co tutaj wydziwiać. Znacznie częściej jednak spotykamy się z sytuacją, kiedy drapieżniki stoją sobie pod drobnicą i na pozór ani myślą o żerowaniu. I właśnie to są bardzo dobre warunki do bujania jaskółką. Zapuszczamy ją pod drobnicę i ruchami nadgarstka kusimy okonie do brań. Bardzo często z sukcesem, bo te „nieżerujące” pasiaki nie będą miały wielkich oporów przed zaatakowaniem naszej przynęty. Ale na tym nie koniec zabawy...

Jeśli założymy gumę długości kilkunastu centymetrów i zaczniemy ją podszarpywać na nieco większej głębokości, to mamy realne szanse na złowienie szczupaka. Bo namierzona w toni chmura drobnicy ma swoje „przedłużenie” sięgające dość głęboko. Najprościej wyobrazić to sobie jako odwróconą piramidę (nomen omen jest to piramida pokarmowa). Na samej górze duże i rozległe piętro drobnicy, pod nim mniejsze i bardziej skupione piętro okoni, a na samym spodzie – szczupaki. One nie są zainteresowane ganianiem za rybią sieczką. Nie mają za to nic przeciwko przekąszeniu większym okoniem. I właśnie między te szczupaki zapuszczamy naszą jaskółę w rozmiarze XL, bujając nią nad dnem. Tu dobrze sprawdza się Dragon Jerky. Reprezentuje on inny typ przynęty niż opisany wcześniej Lunker. Jego korpus jest o wiele bardziej masywny, obły w przekroju poprzecznym (a nie spłaszczony bocznie), natomiast ogon to wiotka „igła”. Jerky bardzo dobrze kiwa się na boki, dzięki czemu „podnosi” duże drapieżniki, nawet te niechętne do ataków na przynęty o wyraźnej akcji własnej.

W tym miejscu pora napisać, że konia z rzędem temu, kto w wodzie zobaczy rybki poruszające się jak klasyczny czy też kopytopodobny ripper, tzn. ostro zamiatające ogonami. Nic z tych rzeczy, ruchy płetw napędowych małych rybek są dla nas praktycznie niedostrzegalne. Zrozumiałe staje się więc, dlaczego przynęty no action zachowują się w wodzie o wiele bardziej naturalnie niż „nomalne”, i dlaczego bywają o wiele bardziej skuteczne niż przynęty agresywne.

Podstawą jest stosunkowo lekkie obciążenie takiej przynęty. Nie można ich przeciążyć, bo cała naturalność weźmie w łeb. Lekka okoniowa jaskółka do prowadzenia w toni powinna być obciążona główką typu delta o wadze nie przekraczającej 3 g. Większe przynęty szczupakowe obciążam nie bardziej, niż 10 - 15 g. Maksymalnie, bo to wcale nie znaczy że tej dolnej granicy (10 g) trzeba się sztywno trzymać, łowiąc szczupaki. Całkiem niedawno zdarzyła mi się sytuacja, że łowiąc na największego Jerky (20 cm), aby doczekać się brań musiałem założyć 5-gramową czeburaszkę, dzięki czemu mogłem gumę utrzymać w toni nad wyjątkowo leniwymi tego dnia szczupakami na tyle długo, żeby sprowokować je do podniesienia się.

Wracając jednak do jaskółek, postępuję z nimi tak, że obcinam takiej przynęcie „główkę”, a na to miejsce dopasowuję główkę jigową typu delta. Kształt przynęty pozostaje niezmieniony, nadal wygląda i zachowuje się naturalnie. Ale z drugą z opisywanych tutaj gum sytuacja wygląda trochę inaczej. To naprawdę kawał dużej, mięsistej przynęty, lecącej daleko i stawiającej duży opór w wodzie i nie ma sensu zbroić jej główką jigową z pojedynczym hakiem. Służy do tego systemik z pojedynczą kotwicą na troku. W nos przynęty wkręca się trzpień na sprężynce, do którego z jednej strony jest przymocowane obciążenie na przegubie, a z drugiej wspomniany już trok z kotwiczką. Do kotwiczki zaś przymocowany jest trzpień wbijany w brzuch przynęty. Podczas zacięcia ów trzpień jest wyrywany z silikonu i hol odbywa się już tylko na troku z kotwicą, a ciężka przynęta buja się swobodnie, niczym nie usztywniona. Taki systemik można kupić lub zrobić samemu wykorzystując kupną sprężynkę (są one w ofertach różnych firm).

Jeśli nastawiamy się na łowienie przez podszarpywanie, kij, co zrozumiałe nie może gasić ruchów nadgarstka. Potrzebne jest wędzisko o akcji szczytowej, pozwalające przynętę precyzyjnie podbijać. Z kolei aby móc utrzymywać przynętę długo i wysoko w toni, musi być on długi. Nawet na łodzi. Wlaśnie długa prezentacja jest kluczem do ożywienia leniwych drapieżników.

Do tego zaś plecionka i tylko plecionka. Rozciągliwa żyłka do takiego łowienia po prostu się nie nadaje. Jaka śrecnica plecionki? Na okonie najczęściej wybieram 0,06-milimetrową, nie polecałbym grubszej niż 0,08. Na szczupaki, nawet te bardzo duże, z powodzeniem wystarcza mi grubość 0,16 mm. Obecnie używam plecionki 4-kolorowej, w której kolory są umieszczone naprzemiennie. Jako żywo przypomina ona popularną dawno temu żyłkę tęczówkę. Tylko, że tęczówka była reklamowana jako idealnie się maskująca (czy słusznie – to inna rzecz), ja zaś stosuję plecionkę wielokolorową z przyczyn dokładnie odwrotnych.

Mianowicie brania często są możliwe do wychwycenia tylko po ruchu plecionki na wodzie. Linka w kolorze stonowanym odpada z przyczyn oczywistych; nie spełnia wymogu widoczności. A co z kolorowymi? Przecież od dawna są plecionku fluo: żółte, seledynowe... One z kolei nie spełniają wymogu widoczności W KAŻDYCH warunkach. Na przykład gdy łowimy na tle wody, żółta sprawdza się idealnie. Ale gdy napłyniemy w okolice uschłych trzcin, zaczyna się problem z widocznością. Rzecz sprowadza się bowiem do tego, że plecionkę trzeba dostrzegać w różnych warunkach, na różnych tłach i przy różnym oświetleniu. Dlatego wielokolorową jest lepsza, bo jest bardziej uniwersalna. Nawet jeśli któryś z jej 4 kolorów zleje się z tłem, to pozostałe będą wystarczająco widoczne.

To dla wędkarza, a co z rybami? Bez zmian pozostaje konieczność zamaskowania ostatniego odcinka zestawu. W przypadku okoni ja stosuję maskujący przypon fluorokarbonowy długości ok. 50 cm, tak aby nie było problemu z blokowaniem się węzła (zderzakowy) w przelotce szczytowej. Ostatni metr plecionki maluję czarnym flamastrem. Ale to tylko rodzaj szamanizmu z mojej strony, takie działanie na wszelki wypadek. Gdy bowiem się zdarza, że zapomnę zabrać nad wodę flamastra, nie dostrzegam różnicy w ilości i jakości brań. Fluorokarbon zakończam agrafką.

Łowiąc szczupaki, maluje ostanie 2 m plecionki i dowiązuje przypon ochronny. Ten zaś musi być miękki. Fluorokarbon, który chroniłby przed zębami szczupaka musi mieć minimum 0,60 mm grubości, więc jest już zdecydowanie za sztywny do takiego łowienia. Podobnie jak wszelkie sztywne druty i linki, które dobrze nadają się do jerkowania, a nie do bujania jaskółkami. Wolframowe też niestety się nie sprawdzają. Są zbyt podatne na skręcenia, a przy podszarpywaniu dochodzi do niego bardzo szybko. Trzeba trochę się przekopać przez sklepowe półki. Ja używam przyponów Surfstrand 7x7 i mogę je z czystym sumieniem polecić jako nadające się do łowienia jaskółkami.

Teraz bardzo ważna rzecz, czyli długość przyponu. Powinien on mieć nie mniej niż 40 cm, ja używam nawet 50-centymtrowych, gdy akurat takie mam pod ręką. Szczupak bardzo często atakuje naszą przynętę od przodu, składając przypon na pół. I nagle z na pozór bezpiecznych 30 cm robi się... 15. To o wiele za mało. Nawet nie powalającej wielkości szczupak przecina żyłkę czy też plecionkę powyżej przyponu, a wędkarz zostaje z trzęsącymi się kolanami i dołującymi myślami o ponadmetrowym potworze. Niejedna już chyba legenda na tym tle powstała... Tak więc lepiej, żeby przypon był za długi, niż zbyt krótki.